KRONIKA PRZYGÓD
MISJA ZAGADEK
Jerzy Jankowski, klasa I
opieka dydaktyczna dr Joanna Jagodzińska


Rozdział IX: Teatralna Gwarancja, czyli zagadki nr.2

           Następnego dnia, zaraz po szkole, zorganizowaliśmy u mnie i u Marka w pokoju, tak jak wczorajszego dnia, kolejne spotkanie; jak już zapowiedziałem wcześniej, miałem nowe rozwiązanie w zagadce.
-Słuchajcie! Wczoraj, podczas tych wszystkich przeżyć, mój mózg pracował dosyć szybko i wtedy doskonale analizował fakty, a zatem rozwiązałem czwarty wers zagadki nie tylko dzięki szczęściu - wymówiłem przygotowany przeze mnie wcześniej wstęp.- A więc, czwarty wers zagadki brzmi:


"Bo na to jedynie spoglądać możesz, nie pić i nie myć, bo to się zgadza"

Zastanawiałem się zatem nad tym, co można pić i czym można się myć, aby później znaleźć coś takiego, co byłoby wyjątkiem. No, więc wyszło mi, że zarówno pić można wodę jak i myć można się wodą, a na jaką wodę można jedynie spoglądać? A raczej, w czym jest woda, której nie pijemy?
-W akwarium?- odważył się, chociaż niepewnie, odpowiedzieć Bartek.
-Może i tak, ale w Machanowie nie ma żadnego wyjątkowego akwarium, a tym bardziej oceanarium. W jeziorze można się myć, a więc i ono odpada- eliminowałem złe odpowiedzi.
-Tak, ale na fontannę można jedynie patrzeć - podsunął Marek.
-Dokładnie!- wykrzyknąłem z radości.- A na dodatek, fontanna jest tylko jedna, tu u nas, a więc mogła to być ona. Niepokoi mnie tylko rozwiązanie, gdyż do tej pory wyszło nam coś takiego:


"Nie szukaj, …, fontannie"

No i brakuje nam tylko jednego głupiego wyrazu!
-Już nie- oznajmił z dumą Bartek.- to po prostu musi być literka "w". "Nie szukaj w fontannie"- zdanie jest sensowne, a teraz trzeba jedynie dowiedzieć się, czego to dotyczy, bo do końca tego nie rozumiem.
-No tak, masz rację- zgodził się mój brat.- To po prostu musi być literka "w". Tak naprawdę, to już wcześniej byłem blisko rozwiązania, ponieważ kiedy sobie odtworzyłem treść tej trzeciej linijki:


"Odetnij od mnogiej trochę, a to ci wszystko powie."

to przypomniałem sobie wszystko, co wiem o liczbie mnogiej, więc odmieniłem jakiś czasownik, np. szukać:
Liczba mnoga:
      my: szukamy,
      wy: szukacie,
      oni, one: szukają.
A tu chodziło nie o odjęcie kilku liter od czasownika w liczbie mnogiej, ale części którejś z osób (1 os., l. mn. to my;2 os., l.mn. to wy; 3 os., l.mn. to oni, one), więc rzeczywiście, jeżeli od drugiej osoby liczby mnogiej("wy") odetniemy "y" to zostanie nam "w", a teraz naprawdę trzeba się zastanowić nad sensem zdania:
"Nie szukaj w fontannie."
-Wiesz co, Marek? Ja to na tę literkę "w" wpadłem dzięki logice, gdyż żaden inny wyraz nie pasował, ale twoje wyjaśnienie też jest dobre- przyznał Bartek.
-Według mnie, to chodzi o przeciwieństwo fontanny, o jej antonim, bo niby czemu w zagadce jest napisane, że nie mamy w niej szukać?- stwierdził bardzo mądrze mój brat.
-Przeciwieństwo, przeciwieństwo, jakieś przeciwieństwo, kilka przeciwieństw, co jest przeciwieństwem fontanny? Co w słowniku jest naprzeciwko fontanny? Przeciwieństwo, przeciwieństwo…-mówiłem na głos pytaniami, ponieważ w ten sposób już nieraz rozwiązywałem jakąś zawiłą sprawę, ale do tej pory korzystałem z tej metody tylko przy rozwiązywaniu zadań domowych.- Przeciwieństwo…
-Chwileczkę!- przerwał mi Bartek. - Co ty powiedziałeś?
-Noo… Przeciwieństwo- odpowiedziałem lekko zdezorientowany.
-Nie, nie, nie, nie o to mi chodzi! Jakie ty zadałeś sobie pytanie?- drążył dalej.
-Co jest przeciwieństwem fontanny?- odpowiedź moja widocznie jednak nie wystarczyła Bartkowi, gdyż ten dalej patrzył na mnie wyczekującym wzrokiem.- Co w słowniku stoi naprzeciwko fontanny?
-Tak, tak, oto mi chodziło! Bo skoro nie możemy znaleźć przeciwieństwa , rzecz jasna, nic sensownego, to może nie chodzi o przeciwieństwo, ale o coś naprzeciwko fontanny- oznajmił radośnie chłopiec i w tym momencie byłem już przekonany, że tam przy fontannie, o cokolwiek się uderzył, to mu to coś z pewnością nie zaszkodziło.
-A, co jest naprzeciwko fontanny?- spytał prowokującym tonem.
-Dąb!!!- zakrzyknęliśmy jednocześnie wszyscy troje, a już po chwili całą bandą, choć nieliczną, ale jednak całą bandą dobiegliśmy do drzwi i przeskakując po trzy, a nawet po cztery stopnie naraz zbiegliśmy z tego drugiego piętra na sam dół, a potem galopem do fontanny, skąd - przyspieszając do najlepszego sprintu w życiu - przypadliśmy prosto ku drzewu. Wielka szkoda, że nikt w tym momencie nie miał przy sobie stopera, ponieważ te trzydzieści metrów odległości, jaka dzieliła fontannę od dębu, została przeze mnie pokonana w rekordowo szybkim tempie. Niech się schowa olimpiada! Bo to był rekord najlepszy w galaktyce!!! Oczywiście, być może był taki, gdyż nie wiem, jak biegają kosmici.
-Jak myślicie? Co my tutaj znajdziemy?- dociekał Bartek.
-No, jak na moje oko, to ciężko by było w tą małą dziuplę schować dziewczynę w wieku trzynastu lat- stwierdził Marek, aby po chwili sprostować: Ach no tak, Kasia, o ile dobrze pamiętam, urodziła się w sierpniu…
-Dwunastolatka też by się tu nie zmieściła- przerwałem mu wypowiedź, gdyż nie lubiłem jak mi wypominał, że on się urodził o 23.00 17 stycznia, a ja "dopiero" o 1.00 18 stycznia, a to teraz mi komunikował…tyle, że nie wprost.
-Myślę, że my teraz szukamy jakiejś kolejnej wskazówki, czy raczej: kolejnych zagadek na kartce - podsunął logicznie Bartek.
-Hmm… może ten porywacz, co rozkłada zagadki, przykleił je do gałęzi, a może zdjął płat kory z drzewa i włożył tam kartki, a potem zakrył z powrotem korą?- wymyślałem coraz to bardziej skomplikowane kryjówki, lecz nawet po piętnastu minutach szukania niczego nie znaleźliśmy.
-Chwileczkę, a gdzie znaleźliście poprzednie zagadki?- spytał nas Bartek.
-W lesie pod kamieniem z czerwonym krzyżykiem- odpowiedziałem od niechcenia.
-W takim razie już wiem gdzie jest druga kartka- oznajmił znużonym głosem dziewięciolatek, ale nasze mózgi przetrawiały te informację dłużej niż ktokolwiek by pomyślał. Na szczęście po dziesięciu sekundach dotarło do nas to, co przed chwilą powiedział nasz sąsiad i równocześnie zakrzyknęliśmy:
-Gdzie?
-W dziupli matoły! Przecież to oczywista skrytka! Spójrzcie tylko! Wystarczy odgarnąć liście i już mamy pudełko!- oświadczył takim tonem, jakby to było bardziej oczywiste od tego, że słońce świeci; właściwie, to rzeczywiście powinniśmy tam zajrzeć na samym początku. Na usprawiedliwienie możemy z bratem powiedzieć jedynie to, że Bartek też znalazł to dopiero po kwadransie, a poza tym uznaliśmy tę kryjówkę za zbyt łatwą do odgadnięcia, a ktoś, kto chce coś ukryć, nie kryje tego w oczywistym miejscu. Chociaż, jak przypomnę sobie kryjówkę w lesie…Tylko ślepy, lub niedowidzący mógłby nie zauważyć kamienia z krzyżykiem koloru krwi, leżącego na samym środku ścieżki.
- A więc, Bartek jako znalazca skarbu ma przywilej otworzyć pudełko- oświadczył z powagą Marek, tak jakby właśnie zapowiadał, że za chwilę do sali tronowej w Anglii wkroczy królowa.
-Głupi jesteś!- stwierdził z oburzeniem, Bartek co niezmiernie zdziwiło mnie, jak i mojego brata.- Lepiej idźmy czym prędzej do mojego pokoju: tam będzie bezpiecznie, bo tu gdzieś w pobliżu może czaić się ten Kwiatkowski, czy jak mu tam- dał dobrą radę nam wszystkim dziewięciolatek, a jego mądrość mnie zadziwiła. W końcu ma rację! Teraz ojciec Kasi miałby nas jak na dłoni, gdyż łatwo jest złapać kogoś, kto się w ogóle nie porusza, a tak biegiem ruszyliśmy do mieszkania Wojtcików. Kto wie, czy i tym razem nie miałby przy sobie broni, ten cały ojciec Kasi, i czy by się z nami nie obszedł bardziej brutalnie? Na szczęście nic się nie wydarzyło. W domu zaś, gdy otworzyliśmy karton ujrzeliśmy folię, w którą był owinięty rulonik papieru. "-To tak, jak przedtem- pomyślałem, gdyż było to zgodne z prawdą." Ale gdy Bartek chciał się zabrać do rozrywania folii, powstrzymałem go ruchem ręki.
-No, co? Przecież Marek powiedział, że to ja mam otworzyć!- oburzył się.
-Dobrze! Możesz, a ja ci tego nie będę zabraniał- uspokajałem go.- Ale- ciągnąłem- musicie mi obiecać, że od razu to przepiszemy i odniesiemy to wszystko w takim stanie, w jakim zastaliśmy prosto do dziupli w dębie, ponieważ ojciec Kasi chce ją uratować, a nie zrobi tego na pewno, jeśli nie odnajdzie tej paczki. Pomyśleliście co by było, gdybyśmy odsunęli go od możliwości uratowania córki, a sami okazali się za głupi na te zagadki? Obiecajcie, że jeszcze dzisiaj to odniesiemy!
-Obiecujemy- pokornie wypełnili moje polecenie.
-No, to wszystko załatwione! A teraz do dzieła!- Bartek, aż zacierał ręce mówiąc to, był w końcu taki przejęty! No i wcale mu się nie dziwię, bo przecież to była jego zapewne dopiero pierwsza tak emocjonująca przygoda, w tak krótkim życiu. Moja zresztą też; to była w ogóle pierwsza "taka" przygoda, jaką przeżyłem dotychczas.
-Otwieraj!- rozkazał niecierpliwy Marek, ale rozkaz tu i tak nie był potrzebny, ponieważ Bartek doskonale wiedział, co ma zrobić. Po chwili delikatnie rozwinął folię, żeby jej przez przypadek nie uszkodzić. Potem równie dokładnie rozwinął rulonik. Wprawdzie po jednej jego stronie wyraźnie widać było napisy, ale Bartek nawet na nie spojrzał. Chyba wiedział, co robi, bo pierwsze, co uczynił, to potarł delikatnie kartkę palcami.. Chwilę później zrozumiałem, co zrobił i aż przeraziła mnie myśl, co by było, jakby znalazł to, czego szukał, a po prostu byłem pewien, że szuka napisów utworzonych świecą. Jeśliby je znalazł, to aby je odczytać musielibyśmy je wpierw zamalować ołówkiem, a nawet zmazując je później, zostawilibyśmy po sobie ślady, czyli coś, czego za żadne skarby świata nie chcielibyśmy zostawić. Szczęście jednak nam sprzyjało, ponieważ Bartek niczego nie znalazł. Później patrzył na kartkę pod światło i wtedy skojarzyłem, że szuka śladów atramentu sympatycznego, co byłoby jeszcze gorsze, ale nie! Na szczęście na kartce był tylko napis. To jednak nie sprawiło, że Bartek zrezygnował z szukania innych wskazówek, gdyż zaraz przerzucił swój przenikliwy wzrok z kartki na kartonik, folię i tasiemkę, którą był owinięty rulon. Okazało się jednak, że kartonik i folia nie mają żadnych sekretów, za to wstążeczka, owszem. Wprawdzie widniało tam zaledwie pięć liter, ale wystarczyło to, aby utwierdzić nas w przekonaniu… W przekonaniu, że to Kasia została porwana, gdyż to jej imię widniało na wstążeczce. Wtedy to przypomniałem sobie, że poprzednia kartka z zagadkami również była owinięta podobną wstążeczką, a że schowałem wtedy wstążkę do kieszeni, a teraz miałem na sobie te same spodnie, co w tamtą sobotę (No, co! Po prostu nie chciało mi się szukać innych!), więc od razu sięgnąłem do kieszeni; gdy jednak wpatrywałem się we wstążkę, niestety, wiedziałem już o swojej niekompetencji.
           Ogólnie rzecz biorąc, nie potrzebowaliśmy słów, aby zrozumieć, że wszyscy myślimy o swojej wzajemnej głupocie i o tym, ile zaoszczędzilibyśmy czasu, gdyby nie nasze błędne spekulacje. Tak, na poprzedniej wstążeczce również widniało pięć liter i również było to imię "Kasia".
-Dobra, skoro wiemy już, że nie znajdziemy więcej wiadomości oprócz tego, co widnieje na wstążce i prócz napisu na kartce to lepiej żebyśmy szybko przepisali tę nową zagadkę. Najlepiej, aby każdy przepisał ją dla siebie - przejął inicjatywę Marek.- I pamiętajcie, że ma to być przepisane DOKŁADNIE!- wkrótce okazało się, że łatwiej powiedzieć niż zrobić, gdyż kartka zawierała coś takiego:


"aj kaj kat yzar awd ot ąibul ezrtaet W
iigolokE I icśontowordZ jerboD ijcnarawG rowtsńezswreip
eiwopdo ein ic no ogein od zsiwóm ćohC"

Gdy tylko skończyliśmy, a naprawdę trzeba powiedzieć, że strasznie długo to trwało, zwinęliśmy kartkę z tą dziwną zagadką w rulon, związaliśmy go wstążeczką, włożyliśmy do folii, następnie do pudełka, no i wreszcie zanieśliśmy wszystko do dziupli.
           Dopiero po powrocie oznajmiłem chłopakom znakomitą wiadomość:
-Słuchajcie, ja już wiem, co jest z tym napisem. Do tej pory właściwie ciągle jeszcze rozważałem dwie możliwości, ale teraz jestem już pewien, która z nich jest prawdziwa- w tym momencie zrobiłem długą przerwę.
-No, gadajże wreszcie- ponaglał mnie mój brat.
-A więc… pierwszą moją propozycją byłby język niemiecki. Dlaczego? Ano dlatego, że taki trop nasuwałby tam taki wyraz jak "ein". Tyle tylko, że to chyba jedyny wyraz w języku niemieckim?
-Myślałeś, że to zostało przetłumaczone na język obcy?- zdziwił się Marek.- Przecież tam jest taki wyraz jak "ąibul", a z tego co wiem nie istnieje taki wyraz w żadnym języku! Ale mów szybko, co się okazało tym drugim wariantem, bo umieram z ciekawości.
-Skoro tak to chyba jeszcze trochę poczekam z objaśnieniami- stwierdziłem, mając nadzieję, że zrozumie ten żart z wyraźną aluzją do wczorajszych przygód, ale on od tamtych kilku minut zaczął chyba rzecz traktować z całą powagą, gdyż spojrzał na mnie tak jakoś krzywo.
- Dobra, dobra przecież ja tylko żartowałem- tłumaczyłem, mając nadzieję, że tym razem zrozumie moje dobre intencje, ale najwyraźniej nie zrozumiał, więc wolałem wrócić do tematu.
- No, więc drugą możliwością było to, że osoba, która to robiła, pisała każdy wers od tyłu po literce, o! Posłuchajcie tylko, co mi wyszło:


"W teatrze lubią to dwa razy tak jak ja
pierwszeństwo Gwarancji Dobrej Zdrowotności I Ekologii
Choć mówisz do niego on ci nie odpowie"

-No racja! To rzeczywiście ma jakiś sens - przyznał Bartek.- Spójrzcie tylko jak z "ein" zrobiło się "nie"- zażartował, a już po chwili wszyscy śmiejąc się do rozpuku próbowaliśmy przepisać nowe dane.
           Tak właśnie skończył się wtorek.

c.d.n.