|
KRONIKA PRZYGÓD
MISJA ZAGADEK
Jerzy Jankowski, klasa I
opieka dydaktyczna dr Joanna Jagodzińska
Rozdział X: Włamanie
-To jest niedorzeczne!- obudził nas w środowy poranek głos taty, a był tak donośny, że spokojnie mogliśmy go słyszeć tu, w sąsiednim pokoju. Po chwili usłyszeliśmy ściszony głos matki, ale jedynie domyśleć się można było, co mówiła: "-Cicho Robercie, dzieci śpią-'' i w tym właśnie momencie przebudziłem się na dobre zaciekawiony, która jest godzina, skoro niby to mamy jeszcze spać. Pierwszą moją wątpliwość rozwiał Marek.
-Rajciu! Piąta dwadzieścia! Ja chcę spać- mruknął i przewrócił się na drugi bok; już po chwili można było usłyszeć rytmiczny oddech i lekkie pochrapywanie charakterystyczne dla człowieka pogrążonego w głębokim śnie. Ja jednak nie byłem w stanie zasnąć i nawet nie próbowałem, bo po prostu wiedziałem, że mi się to nie uda.
Zdecydowałem jednak, żeby jak najszybciej pobiec do ściany i chociaż to jest niezupełnie fair, podsłuchać rodziców. Widocznie nawet nie usłyszeli Marka, gdyż rozmawiali dalej.
-,…ale, żeby wszyscy?- to zdecydowanie był głos ojca.
-Tak się niestety zdarza-mówiła zaspanym głosem matka.
-Rozumiem, że Kwiatkowski ma jakieś sprawy osobiste oraz że Łuszczyk zachorował, ale że Rulonow Ivan zniknął w tajemniczych okolicznościach i ten czwarty też zachorował, no i z tego powodu od trzech dni żaden listonosz nie kursuje, tego nie mogę zrozumieć.
-A kto jest tym czwartym listonoszem?
-Aa, nie pamiętam jak się nazywa, ale chodzi mi o tego wąsatego karzełka, wiesz, jakiego?
-Tego co ma metr trzydzieści wzrostu? Wprost nie można uwierzyć, że są na tym świecie tacy mali dorośli ludzie.
-Tak, podobno ma jakąś ciężką chorobę i miał trafić do szpitala, ale tu w przychodni ma brata i ten załatwił mu pobyt w domu.
-No, co ty nie powiesz? Teraz się liczą tylko znajomości i można…- dalej już w ogóle nie słuchałem. No pięknie! Z początku myślałem, że to jednak nudny temat, ale wystarczyła jedna informacja i już wiem, że z braku rzeczy do obmyśleń to ja na pewno nie zasnę.
O siódmej obudził mnie brat.
-Hej ty, pobudka!
-Ja nie śpię- zaprzeczyłem, ale już po chwili odburknąłem.- Spadaj! Jest w końcu sobota i chcę sobie pospać!
-Ty lepiej uważaj, bo spóźnisz się do szkoły!- to na mnie podziałało jak kubeł chłodnej wody. Więc dzisiaj nie jest sobota? Racja - dzisiaj jest środa.
-Mateusz słuchaj, ty na serio wierzysz, że w pewnym sensie sny przepowiadają przyszłość?- Zwrócił się do mnie brat, gdy zapinałem koszulę.
-Owszem, a co coś ci się przyśniło?
-Tak, śnił mi się niedźwiedź, wiesz, ten z fontanny, ale on nagle zsunął się z podstawy i rozbił o ziemię.
-I co, według ciebie, to oznacza?
-No, bo niedźwiedź to według naszej legendy symbol bezpieczeństwa, ponieważ bronił staruszkę, a we śnie było jeszcze, że jak się już misio rozbił, to wyleciały z niego diamenty i ludzie podbiegli, aby je pozbierać... Według mnie, gdy bezpiecznie już nie będzie, bo się misiek rozbił, to ktoś nam zabierze coś cennego. No, i ja już schowałem swoją kartkę z zagadkami. Możesz też swoją schować?
-Niech ci będzie. A mówiłeś to już Bartkowi?
-Tak, właśnie od niego wróciłem.
-Jestem bardzo ciekaw, czy ty dobrze zinterpretowałeś sen…
Jak się okazało po naszym powrocie ze szkoły: dobrze zrozumiał swój sen. W pokoju był bałagan, jak nigdy dotąd. Nawet wtedy, kiedy poszedłem do szkoły i zaraz przed bramą szkolną zauważyłem, że brakuje mi w plecaku zeszytu na pierwszą lekcję, więc zaraz pobiegłem sprintem do domu i wszystko przerzuciłem, lecz zeszytu nie znalazłem. Nawet w tak dramatycznej dla mnie sytuacji miałem lepszy porządek od tego, który zastałam tutaj. Otóż wszystkie książki i zeszyty leżały porozrzucane na podłodze, wszystkie trzy misie, jakie mieliśmy w ogóle były porozpruwane, a wata wyciągnięta z ich brzuszków leżała to tu, to tam. Nawet krzesła były poprzewracane, żarówki powykręcane, koce z łóżek pozdejmowane. Włamywacz, kimkolwiek był, nie mógłby być złodziejem, gdyż skarbonka Marka była rozbita, ale banknoty nie były ruszone. Policjant, który stał przy parapecie, szukał właśnie odcisków palców, jakie zapewne zostawił ów bandyta przy rozbitej szybie w oknie. Jak jednak zauważyłem, w pokoju nie było ani jednego odłamka szkła, a więc złodziej nie wszedł przez rozbite okno, gdyż wtedy szkło pałętałoby się wewnątrz pokoju.
-Kiedy przyszłam do domu o 12.00 zastałam już ten bałagan, a złodziej pewnie wiedział, że nie będzie mnie tu od 9.00- podsłyszałem jak mama składała zeznania policjantowi, będącemu w kuchni.
-Czemu pani nie było w domu?- Zapytał funkcjonariusz policji z wyraźnym rosyjskim akcentem.
-Ponieważ poszłam na zakupy. Męża nie było od 7.30, ponieważ wyjechał do pracy i nie będzie go do 19.00.
-Chłopcy, czy wiecie, czego mógł złodziej szukać?- Skierował pytanie tym razem do nas.
-Nie wiemy- skłamał Marek, ale trzeba powiedzieć, że naprawdę powiedział to z poczuciem zaskoczenia i ze strachem, czyli akurat najbardziej wiarygodnie w obecnej sytuacji.
-Czy…Pan policjant zdjął odciski palców z klamki w drzwiach prowadzących na klatkę schodową?- Zapytałem, wiedząc od razu, jakiej udzieli mi odpowiedzi; toteż wcale się nie zdziwiłem, gdy odpowiedział mi tak, a nie inaczej.
-A, głupstwa gadasz synu. Jakby wszedł drzwiami, to po co stłukłby okno? W tym nie ma żadnej logiki!
-Czy zauważył pan, że w pokoju nie ma ani jednego odłamka szkła? Za to na zewnątrz jest ich całe mnóstwo, skąd wniosek, że on nie wchodził tu przez okno, ale mógł nim wyjść- nie wytrzymałem i wybuchłem.- Zapyta się pan zapewne, jak on w takim razie wszedł drzwiami. To bardzo proste! My mamy bardzo stary zamek, więc wystarczy mieć dobry wytrych, tzn. taki zakrzywiony drucik, który się nie złamie, a ja nawet mam dowód, że użył wytrychu. O! Proszę spojrzeć tutaj. Niech pan zgaduje, co to jest?
-Pojemnik na sztućce?- Odpowiedział niepewnie. W tej sytuacji uznałem, że wyzywanie gliniarzy od idiotów i osłów nie jest zbyt mądrym sposobem na wykazanie ich niekompetencji.
-Nie pytam o pojemnik, ale o to, co jest w środku- kontynuowałem, a widząc, co, policjant chce odpowiedzieć, pośpiesznie dodałem.- Obok sztućców.
-A obok! Ach, to niemożliwe!
-A jednak.
-To wytrych!- Wreszcie nazwał ten zakrzywiony drut.
Nie rozumiem ludzi, którzy nie lubią kawałów o policjantach-półgłówkach, przecież mamy tu jednego i - proszę, no normalnie jakby z dowcipu wyjęty! Pospolity dureń zidiociały!
-Eee…Nie wierzę- dodał po chwili.- To na pewno wasz gadżet.- Jak ja nienawidzę głupich policjantów! Złość już we mnie kipiała! Tak, jasne, sami do siebie się włamujemy, robimy bałagan i wybijamy szybę!! Tak, jasne! Czemu na to wcześniej nie wpadłem? Na jego (tego policjanta) szczęście jestem tolerancyjny i bez słowa wyszedłem do mamy pokoju. Wziąłem zdjęcie rodzinne, telefon komórkowy oraz najświeższy paragon sklepowy, a po powrocie do kuchni wziąłem policjanta bez słowa za rękę i pociągnąłem za sobą.
-Co jest?- zdziwił się.
-Niech pan patrzy tam, gdzie pokazuję i niech pan powie, co pan widzi- rozkazałem wskazując na półkę z książkami powieszoną zaraz nad drzwiami mojego pokoju.
-Drewniana półka?- Odpowiedział niepewnie, a obok stali już drugi policjant, mama i Marek.
-Dokładnie! Drewniana półka, a niech pan spojrzy tutaj!- Mówiąc to wskazałem na brzeg półki.
-A niech mnie! Rudy włos!- Zauważył drugi policjant, widocznie bardziej bystry od tego pierwszego, który teraz zdawał się pytać: "-Gdzie?-". Ten drugi już pęsetą zdjął włos z półki, a ja dedukowałem.
-Nikt z naszej rodziny, ani nikt z panów nie ma rudych włosów, więc najbardziej prawdopodobne, że wysoki włamywacz chciał wyjść drzwiami wiodącymi na klatkę schodową i po drodze uderzył się w półkę, zostawiając ślad. Pewnie przestraszył się czegoś lub kogoś na korytarzu.
-Dokładniej, to była pani Wojtcik, która znokautowana przez włamywacza obudziła się, a gdy zobaczyła bałagan i usłyszała hałas w państwa mieszkaniu postanowiła to sprawdzić, i to właśnie jej przestraszył się włamywacz, więc postanowił zawrócić. Zbił szybę w oknie i zszedł po piorunochronie- kontynuował ten drugi policjant.- To ma sens, brawo mały! Jak tak dalej pójdzie, to wyrośniesz na detektywa i być może uratujesz komuś życie swoją zdolnością logicznego myślenia. Brawo, a teraz chodź Zdzisiu, musimy w komisariacie zdać raport- to już mówił do swojego głupiego kompana. A gdy wyszli, mama zadała pytanie. -Po co ci była moja komórka, paragon i zdjęcie?
-Myślałem, że nie uwierzą nam na słowo, że tata nie ma rudych włosów i po to było mi zdjęcie. Uważałem również, że mogą nie dać wiary, iż ty byłaś dziś w sklepie o tej godzinie, kiedy był napad, na paragonie jest data oraz godzina. Zaś telefon był mi potrzebny po to, aby móc zadzwonić do szefa taty, by w razie czego udowodnić, że był dzisiaj cały czas w pracy lub żeby zadzwonić do dyrektora naszej szkoły w tym samym celu- wytłumaczyłem.
-Mamo, idź się lepiej przespać, miałaś za dużo wrażeń jak na jeden dzień, a my tu trochę posprzątamy.- Zaproponował Marek, co mnie niezmiernie zdziwiło, gdyż on sprzątał często pokój, owszem, ale żeby tak samemu to proponować? Nawet jak na niego, tak porządnego chłopaka, to niemożliwe, a gdy tylko zamknęliśmy za sobą drzwi, on rzucił się do swojego samochodziku zdalnie sterowanego, a ja do globusa. Po chwili rozkręciłem go i ze środka wypadła kartka z zagadkami. Uff!!! przynajmniej tej nie zabrał włamywacz, ponieważ pewnym było, że oto właśnie mu chodziło. Kiedy odwróciłem się do brata, on właśnie - rozpaczając - zdejmował drugą tylną oponę samochodu.
-No nie, wszystko na nic! Dziś rano w tylnej oponie schowałem zagadki, lecz tu ich nie ma.
-Sprawdź jeszcze w przednich oponach, tam pewnie jest, bo każdemu się może pomylić- no i tak też było. A kiedy mieliśmy już obie kopie zagadek w rękach, zaczęliśmy się śmiać, a była to czwarta faza śmiechu, czyli tarzanie się po podłodze.
-Tak więc pan Kowalski przyszedł tutaj i nie znalazł tego, na czym mu tak bardzo zależało!- Zakrzyknął radośnie mój zwariowany, starszy o dzień, brat.
-Skąd wiesz, że u Bartka tego nie znalazł?- Dopytywałem.
-Bo policjant powiedział, że włamywacz znokautował panią Wojtcik, a potem przyszedł tutaj i się ocknęła, a dlaczego przyszedł tutaj? Bo nie znalazł zagadek u Bartka! Frajer!
-Skąd wiesz, że to ojciec Kasi tu był?
-Bo zastawił ślady. Nie zabrał niczego, ponieważ zapewne szukał informacji, był wysokim człowiekiem, a poza tym ojciec Kasi ma rude włosy, o czym dopiero teraz sobie przypomniałem. No i dochodzi jeszcze fakt, że włamywacz nosił czerwone trampki! Czyli te, jakie ostatnio lubił nosić pan Kwiatkowski.
-Skąd wiesz, jakie buty miał włamywacz?
-To bardzo proste! Pamiętasz o tej śrubie, która jest przykręcona do framugi
drzwi? Tak? To wiesz też, że ona jest bardzo nisko i trochę wystaje. Ty wiesz, ja wiem, a włamywacz nie wiedział, o popatrz, tam wisi kawałek czerwonej gumy!
-Racja! Pewnie zdarł ją uciekając przed Bartka mamą.
-Słuchaj, nie chce mi się siedzieć ciągle w tym pokoju. Co byś powiedział na króciutką przejażdżkę rowerami? Zgoda?
-Zgoda.
Już po chwili mknęliśmy ulicą po mieście. Jednak nie o to chodziło. Jechaliśmy teraz na peryferie, na nasze stare trasy rowerowe, bo to było cudowne miejsce. Przez las, brzegiem jeziora Starego, przez zbocze, tak - to była cudowna trasa, zieleń i cisza, tu można było zapomnieć o codzienności. Wystarczyło tylko wdychać to jakże czyste powietrze i wsłuchać się w niewzruszoną ciszę…
-Mateusz, widziałeś?- Spytał podekscytowany Marek.
-Co?- Chciałem właściwie zapytać "gdzie ja jestem", ale świadomość moja już wróciła.
-No, szedł tam taki mały facet, może miał metr czterdzieści wzrostu- wyjaśnił mi mój brat. Słowa te zaczęły krążyć mi po od teraz po głowie. Mały facet, metr czterdzieści. Mały facet, metr czterdzieści. Mały facet, metr czter…
-A nie metr trzydzieści?- Spytałem rzeczowo.
-Nie wiem, ale możliwe- mówił zdezorientowany Marek.
-Jesteś pewien? A gdzie poszedł?
-Tak, jestem pewien, szedł za zbocze.
-Podobno ten listonosz jest ciężko chory...
-Listonosz? Nie widziałem nigdy tak niskiego człowieka, a tym bardziej listonosza. Może go z kimś mylisz, bo tamten człowiek ma wąsy…
-W takim razie to na pewno on!
c.d.n.
|