Drodzy Czytelnicy!

            Nasz kolega z klasy I, Jurek Jankowski napisał książkę pod intrygującym tytułem "Kronika przygód". Bardzo ucieszył mnie fakt, iż jest on zainteresowany współpracą z "Głosem GiLA". Tak więc, co miesiąc w naszej Gazecie będą ukazywały się kolejne części tajemniczej "Misji zagadek".
            Gorąco zapraszam do uważnego śledzenia fabuły!

Redaktor naczelny
Natalia Białkowska


KRONIKA PRZYGÓD
MISJA ZAGADEK
Jerzy Jankowski, klasa I
opieka dydaktyczna dr Joanna Jagodzińska


15 kwiecień, 2004 rok, czwartek

Drogi Pamiętniczku!

            Wiem, że próbowałem pisać Cię już wiele razy, ale moje życie nie jest atrakcją pełną godnych zapamiętania przeżyć, więc ze smutkiem Cię kończyłem. Teraz jednak będzie inaczej, gdyż wiem, co napisać.
Zanim jednak przystąpię do opowieści, przedstawię się. Nazywam się Mateusz Makowski. Generalnie, moim hobby są szkoła i książki, a nienawidzę telewizji i komputera, bo są to zwykli złodzieje czasu.
            Jestem dość niski i szczupły, przez co niektórzy mówią na mnie mały berbeć, czego serdecznie nienawidzę! Niestety mam łagodny charakter i w ogóle to mało mówię. Z dorosłymi to już w żadnym wypadku nie potrafię rozmawiać. Gdy tylko coś powiem, obojętnie co, to od razu mówią, że pyskuję. To nie fair!
            Niestety mam brata Marka. To istny faworyt! Potrafi rozmawiać z dorosłymi i budzi w ich oczach szacunek, gdyż zawsze chodzi wyprostowany, ma idealnie czyste ubrania i pomaga jeśli ktoś tego potrzebuje; co najgorsze: chodzi ze mną do VI klasy!!!
            Ma zielone, niczym trawa na łące, oczy i idealnie z nimi kontrastujące ciemne, niczym sadza, włosy. Jest wysoki, ale szczupły. Uwielbia TV, a nienawidzi szkoły, przez co nie miał jeszcze średniej z paskiem.
            Krótko mówiąc, jest zupełnym moim przeciwieństwem, nie licząc niechęci do naszego sąsiada Bartka. Bartek jest wścibskim dziewięcioletnim chłopcem, który co tydzień zmienia swoje hobby, a przez każdy z tych tygodni trzeba się męczyć.
            Cechą łączącą mnie i Marka jest również chęć przygody i rodzice (Robert i Julia).
            Dobra, nie będę Cię już dłużej zanudzać dalszą charakterystyką. Opowiem coś o miejscowości, w której mieszkam . Nazywa się ona Machanów i jest położona blisko rozległych pięknych lasów i jeziora Starego. Owe jezioro jest średniej długości, a ze wszystkich stron otacza je przepiękny brzozowy las, dzięki czemu tafla wody trwa nieporuszona przez wiatr, który rzadko tu wieje.
            W Machanowie są trzy sklepy, kościół i dużo domów mieszkalnych. Ja akurat mieszkam w blokach, przy których umieszczono sto pięćdziesiąt lat temu marmurową fontannę. W centrum fontanny znajduje się posąg niedźwiedzia, miażdżącego swoimi wielkimi łapami łeb wilka. Jest to powiązane z pradawną legendą, traktującą o Jeziorze Starym. Otóż w miejscu jego położenia znajdowała się ziemianka, w której mieszkał niedźwiedź. Pewnego zimowego dnia, kiedy to spał sobie w najlepsze, w podziemnym mieszkanku zaczęła się wielka ulewa , która zalała całą dolinę razem z ziemianką niedźwiedzia.
            Pięć lat później pewna staruszka idąc brzegiem owego zbiornika wodnego została zaatakowana przez stado wilków. Jak głosi legenda niedźwiedź otoczony niebieską poświatą wyszedł ze środka jeziora, po czym zaczął bronić kobiety.
            Właśnie od tego wydarzenia, powiązanego zapewne ze starym już misiem, nazwano jezioro Starym.

16 kwiecień, 2004 rok, piątek

Drogi Pamiętniczku!

            Ogromnie się cieszę, że byłem w tym dniu bardzo ważny. Ponieważ to ja rano spojrzałem do kalendarza i spostrzegłem, że mama ma dziś imieniny. Razem z Markiem i tatą postanowiliśmy się spotkać po szkole w studiu nagrań, czyli tam gdzie tata pracuje.
            Podczas tego spotkania obmyśliliśmy plan. Najpierw kupujemy mamie prezent w postaci niebieskiej sukienki, idealnie pasującej do jej oczu. Później dzwonię do domu, prosząc mamę, czy mogłaby po mnie przyjechać do mojego kolegi Dawida. Następnie kupujemy tort oraz balony, i pod nieobecność mamy ozdabiamy pokój oraz zapalamy świece. Po chwili mama wraca i zaskoczona tym całym zajściem, płacze, nie mogąc powstrzymać się ze wzruszenia.
            Plan ten, tak perfekcyjnie obmyślony nie wypalił, gdyż mama zadzwoniła do Dawida z pytaniem, czy mogę u niego jeszcze trochę posiedzieć, bo póki co, ma w domu trochę zajęć, no i oczywiście wtedy plan wziął w łeb, a nasza trójka idiotów (ja, Marek i tata) stała przez pół godziny za dębem, dokładnie naprzeciwko fontanny, czekając na odjazd bordowego Forda. Ponieważ Ford stał i stał, więc zrezygnowani wróciliśmy do mieszkania.
            Podsumowanie tego dnia jest następujące: ten weekend zaczął się nieciekawie.

17 kwiecień, 2004 rok, sobota

Drogi Pamiętniczku!

            Dzisiaj gorzki smak wczorajszej porażki, ustąpił miejsca śmiechowi. Rano każdy spojrzał do kalendarza, by sprawdzić, czy przypadkiem ktoś dziś nie ma imienin. Jak się okazało, obchodzi je tata, który od razu zapowiedział, że nigdzie po mnie nie pojedzie oraz, żebyśmy już nie robili niespodzianki, bo on i tak już będzie o niej wiedział. Razem z mamą postanowiliśmy jednak, że jak tata nie poczuje się zaskoczony, to zrobimy mu niespodziankę i nie zrobimy mu niespodzianki jednocześnie. Taka to będzie niespodzianka.
            Plan wypalił i wbrew zapowiedziom, tata był bardzo zaskoczony. No, ale sam tak chciał!
            Rankiem, ja z bratem, poszliśmy do lasu, gdy nagle znaleźliśmy kamień z krzyżykiem koloru krwi. Podnieśliśmy go natychmiast z wielkim zaciekawieniem, ale pod nim znaleźliśmy tylko patyk. Westchnęliśmy głęboko z dezaprobatą. ,,-A już myślałem, że to będzie coś ciekawego i, że czeka nas jakaś przygoda, a tu kraksa - pomyślałem. - Swoją drogą skąd tu wziął się ten patyk? - "Podniosłem kamień ponownie. Dopiero wtedy zauważyliśmy, że do patyka jest przywiązana żyłka, a drugi jej koniec kryje się gdzieś pod ziemią. Byłem w 100% przekonany, że coś jest do niej przywiązane. No, ale pod ziemią… Postanowiliśmy ciągnąć żyłkę i wyciągnąć to, co tam jest ukryte. Po chwili wyciągnęliśmy woreczek foliowy z rulonikiem papieru w środku.
            Podniecenie, jakie narastało z sekundy na sekundę, było niemal namacalne. Nie pomyśleliśmy wtedy o niebezpieczeństwach, jakie nas czekały. Czuliśmy tylko ciekawość.
            Po chwili woreczek był rozerwany, a rulon rozwinięty. Okazał się pusty. Nic nie było napisane, czy narysowane. Tylko pustka. Pomyślałem wtedy o atramencie sympatycznym, czyli tak zwanym niewidzialnym atramencie - wystarczyło znać składniki mikstury, która została użyta, ale szybko myśl ta została odepchnięta. Skoro ktoś ukrył to w tak niezwykle rzucającym się w oczy miejscu, to po co miałby się jeszcze bawić w tak dziecinną metodę ukrywania pisma? Z pewnością każdy wpadłby na ten sprytny plan i z łatwością odczytał treść. Zupełnie bezsensu! Lepiej jednak tę ewentualność sprawdzić i dać w tle jakieś światło. Ponieważ nie byliśmy w stanie przewidzieć obecnej sytuacji, musieliśmy się zadowolić ,,zwykłym" słońcem, a nie kilkuvoltową latarką. W ten sposób utwierdziliśmy się tylko w przekonaniu o nieskazitelnej białości i czystości owego wytworu papierniczego zwanego: kartką.
            Kartka formatu A5 wylądowała w mojej kieszeni i podreptaliśmy pośpiesznie do domu, gdyż pora obiadowa zbliżała się wielkimi krokami znaczonymi przez żądze posiłku.
            Przy tym, jak zwykle obfitym posiłku nie było, niestety taty, gdyż jak w każdą sobotę i dni robocze siedział do popołudnia w Radiu i rozmawiał z niezwykłymi ludźmi . Osobiście nie chciałbym stać się taką osobą doszczętnie rozbieraną z informacji o swoim życiu przez zdradliwe i dociekliwe pytania dziennikarzy, ale lubię słuchać tej audycji.

2 maj, 2004 rok, niedziela

Drogi Pamiętniczku!

           Wielce Spieszę się z ogromnymi przeprosinami dotyczącymi niezmiernie długiej przerwy od obiecanego pisania. Usprawiedliwia mnie jedynie to, że mam do opisania (jak to stwierdził mój tato) ciekawą i "nie cierpiącą zwłoki" w oczekiwaniu na rozwiązanie historię. Nie śmiej się tylko, że tak doskonale pamiętam wszystkie szczegóły i gesty, ale mam dobrą pamięć. Zafascynowała mnie ta historia i w trakcie jej pisania sterczeli nade mną oferując się z pomocą bohaterowie tejże "Kroniki Przygód" (obecnie jestem sam, ale zaraz zapewne przyjdzie mój brat).
           Przepraszam, że zacznę jak stary, nudny i oklepany bajarz: A wszystko zaczęło się tak:

ROZDZIAŁ 1
,,Bartek atakuje"

           Siedzieliśmy akurat z Markiem w kryjówce utworzonej w kanale pod samochodem w garażu. Cóż, w końcu nie tak łatwo uciec przed bezwzględnym i żądnym - nie wiadomo - czego Bartkiem.
           Bestia siedząca w tym niepozornym chłopcu z piegami na twarzy i rozmierzwioną fryzurą, trzymającą się owalnej, lekko opalonej twarzy, była straszliwa.
           Ów potwór o niezwykle bystrych oczach potrafił, niestety jakimś cudem dostrzec otwarte drzwi do naszego garażu. O nieszczęsny jest ten, kto wpadnie w zasięg jego wzroku i słów, gdyż tym razem uczepił się on niezwykle strasznej i rażącej na kilometr broni. Stała się nią zwykła, znana każdemu... Krzyżówka. Lecz jego ręce musiały być chyba zaczarowane, skoro mogły zmienić tę prostą rzecz na cały tydzień w broń masowej zagłady.
           Czemuś Boże zesłał na mnie tę potrzebę dążenia do ideału? Gdybym akurat teraz nie wystawił ręki sięgając po deskę, która miała zastawić otwór kanału i - co za tym idzie - nie zdradzić naszej kryjówki, to nie zrobiłbym rzeczy zupełnie odwrotnej do zamierzonej.
           Jakże się wtedy przestraszyłem, gdy z zewnątrz kanału poczułem znajomy dotyk. Nie było to jednak z zaskoczenia, a z pewności co miało za chwilę nastąpić.
           Z niechęcią i obojętnością zacząłem zdejmować deski, które zasłaniały tunel. Wiedziałem bowiem, że jeżeli już nas odnalazł, miał wyłączność w podejmowaniu decyzji, jeżeli chodzi o nasz los, gdyż jego rodzice byli zajęci tego popołudnia i mieliśmy dzieciaka popilnować. Nie kwapił się zbytnio Bartek do czekania na nasz ,,wielki powrót" z mrocznych otchłani tunelu i zaczął obsypywać nas pytaniami:
-,,Trafi do roszarni?"… "Nadwyżka gotówki w kasie?"… "Przepływa przez Kołobrzeg?"… "Rosi czoło?" Pot! - zakrzyknął nie dając nam czasu na odpowiedź.
-Na ile liter? - spytałem mając pewność, że to pytanie zbije go z tropu, niestety przeliczyłem się i nie zamknął się na tyle długo, by odpocząć od niego.
-"Rosi czoło" jest na trzy…
-Nie o to pytam - odburknąłem pewien, że teraz już z pewnością się pogubił. - Pytałem na ile liter jest to "przepływa przez Kołobrzeg"?
-Ach to, to na dwa, trzy, pięć, siedem!
-Więc napisz Parsęta - no i właśnie w ten sposób minęło moje i Marka piekielne popołudnie, aż w końcu zaczęło się ciekawie, gdyż… ach, no tak, miałem opowiadać po kolei.
-Słuchajcie, tu jest napisane, że z tych liter ma powstać pewien wyraz - rzucił kolejne wyzwanie mózgowi mojemu i Marka Bartek. A ja pośpieszyłem z przepisywaniem danych w krzyżówce liter, więc sięgnąłem do kieszeni po jakąś kartkę i pożyczyłem od Bartka ołówek. Dane były takie litery I, I, S, M, N, E, W, A, E, T, O i musiały być wpisane w takim miejscu:

N _ _ S _ _ _ _ I _ _ Po chwili wpatrywania się w kartkę krzyknąłem:
-Niesamowite!

c.d.n.