|
KRONIKA PRZYGÓD
MISJA ZAGADEK
Jerzy Jankowski, klasa I
opieka dydaktyczna dr Joanna Jagodzińska
Rozdział II: Skąd te tajemnice?
- Pasuje!- odkrzyknął Bartek.
- Ale nie o to chodzi!- oburzyła mnie jego głupota. Oburzenie moje nie było uzasadnione, gdyż nie mogli wiedzieć tego co ja wiedziałem. A wiedziałem wiele. Właściwie to mało, ale wystarczająco dużo, by móc poinformować o tym świat, lub chociaż tych dwóch znienawidzonych typków.
- Chłopaki nie uwierzycie, ale ołówek się popsuł- oznajmiłem ciesząc się jednocześnie.
- Co? W takim razie odkupisz mi go!- krzyknął z wyrzutem w głosie Bartek.
- Coś ty! No, ja nie wierzę- powątpiewał Marek.
- Dobra, przypuśćmy, że to nie możliwe. To w takim razie, co innego się stało?- już prawie krzyczałem z przejęcia, a dusza moja zazwyczaj spokojna teraz śmiała się ze swego szczęścia, że wreszcie..., że wreszcie przygoda nastąpiła, ,,a może nie? Oby tak, oby tak" - zdawała się krzyczeć. Mimo tego próbowałem zachować powagę i zdziwienie, i wreszcie bardzo powoli i jakby ostrożnie podałem Markowi kartkę. A ten obserwował ją przez chwilę i wreszcie się odezwał:
- To, co teraz zobaczycie, musi pozostać między nami, a jeśli ktoś się wygada, to niech go na łaskotki wezmą, lub - co lepsze - na męki straszne zabiorą. Przez sześć dni i siedem nocy niech nie śpi w ogóle - jak i zaczął, tak i skończył mrocznie i z powagą.
- Do czego zmierzasz?- dociekałem.
- Dobra, no więc zacznę od początku:
Kiedyś kiedy Mateusz oczywiście się uczył…
- Nie zaczynaj! Ja po prostu lubię się uczyć!
- Dobra, nie ważne. Było, minęło, i już! No, więc kiedyś oglądałem taki program dla małych agentów. Mówili tam o tym, jak sprawić, żeby przekazać komuś informację w taki sposób, żeby przeciwnik - nawet jak to zobaczy - nie mógł jej odczytać, bo na kartce nic by nie było widać…
- …Więc jednym z ich sposobów było pisanie białą świecą w taki sposób, że tekst jest niewidoczny potem się to się zamaluje ołówkiem i wszystko staje się szare oprócz miejsc, gdzie rysowało się wcześniej… -kończyłem z wyraźnym podnieceniem.
- …Świecą! No, a co tu się właściwie wydarzyło?
- No właśnie? - wtrącił Bartek, gdyż dosyć miał już siedzenia cicho.
- Oczywiście na kartce którą znaleźliśmy wcześniej nic nie było, a teraz ołówek raz pisze, a raz nie- wyjaśniłem Bartkowi, choć ciemności jego komórek mózgowych odpowiedzialnych za domysł, nic nie było w stanie rozjaśnić.
Po chwili podałem Markowi ołówek do ręki, dając mu tym samym do zrozumienia, żeby to on wykonał tę niezwykle trudną misję. A on bez chwili wahania zabrał się do roboty, a zrobił to w sposób wyjątkowy- zważywszy na jego żywiołową naturę- dokładny. Więc dopiero po czternastu minutach mieliśmy gotowy napis, a trzeba dodać, że wcześniej nie chciał w ogóle przyjąć do wiadomości, żeby jeszcze przed wypełnieniem tego powierzonego mu obowiązku pokazywać nam owoce swojej pracy. Wynik jednak nie był zadowalający, gdyż pojawił się nic praktycznie nie mówiący napis:
,,Odjemna to niedużo, odjemnik to już dużo i co się równa?
Ciu-ciu babka, szukanego, lecz bardziej to drugie
Odetnij od mnogiej trochę, a to ci wszystko powie,
Bo na to jedynie spoglądać możesz, nie pić i nie myć, bo to się zgadza"
- To wszystko?- spytał Bartek kiedy skończył czytać tekst.- Przecież to strasznie głupie.
- Chwila, moment, mam pytanie- zaczął Marek, podejrzliwym wzrokiem spoglądając na mnie.- Jakim cudem, ty taki wielki kujon i wróg telewizji obejrzałeś tamten program detektywistyczny?
- A czy ty nie wiesz, że istnieje coś takiego, jak dwa odbiorniki telewizyjne u nas w domu, z których jeden jest w pokoju rodziców, a drugi w naszym? Nie musiałem przecież oglądać z tobą, a poza tym ja też jestem kujo…Znaczy człowiekiem.
- Może zajmiemy się bardziej istotną sprawą, co? - wtrącił Bartek, zawracając rozmowę w tory bardziej odpowiadające obecnej chwili.
- Słuchajcie: ta zagadka, czy co to tam jest, jest dla mnie tak samo zrozumiała jak chińska książka przetłumaczona w połowie na marsjańsko-psi - wytrącił swoje ,,trzy grosze" Marek. - Jak my to mamy rozszyfrować?
- Dobra, zgodzę się z tobą, bo to jest jakieś głupie… -dodał dziewięciolatek.
- A może nie? To może być podobne do tej kartki. Niby to dziwne, bo i po co ktoś natrudził się, aby ukryć pustą kartkę? ,,Przecież to głupie" można by rzec, ale jednak nie! Bo znając zasadę masz rozwiązanie! Bardzo proste!!! - wytłumaczyłem, samemu jednak trochę w to powątpiewając.
- Słuchaj! Mówisz, że to takie proste, więc podaj rozwiązanie!- Postawił mnie Marek przed wyzwaniem.
- Nie wiem. Nie jestem, aż tak mądry.
- Myślę, że we dwójkę sobie poradzimy i coś wymyślimy- stwierdził mój brat.
- Jak to we dwójkę?! - Nie tracąc chwili na cokolwiek innego, zaczął kłótnię Bartek, a właściwie to zaczął swoją obronę, ponieważ nie chciał się kłócić, a jedynie wziąć udział w tym co się później okazało przygodą.
- Wiecie co? Skoro we trójkę to zaczęliśmy, to w takim samym gronie powinniśmy skończyć to ,,coś"- namawiałem brata.
- Popieram - przytaknął Bartek i spojrzał błagalnie na Marka.
- Niech będzie - zgodził się po chwili zastanowienia chłopiec, co niezmiernie ucieszyło Bartka oraz mnie. Bartka dlatego, że bierze w tym udział, a mnie, że kształcę w odpowiednim kierunku swoją sztukę perswazji. - Ale - dokończył Marek, co niezmiernie mnie zdziwiło - nazwiemy to ,,Misją Zagadek". - Odetchnąłem z ulgą, słysząc ten banalny warunek.
Do domu wracaliśmy bez gniewu na siebie samych. Marek z Bartkiem uparcie rozwiązywali krzyżówkę panoramiczną, a ja miałem nieustanne wrażenie, że ktoś nas śledzi…
Rozdział III: Misja Zagadek
Ach jakie to przyjemne uczucie obudzić się rano i stwierdzić, że wczorajsze odkrycie wcale nie było jakąś marą senną, znikającą po obudzeniu, a powracającą jedynie przez gęstą mgłę zapomnienia. Dzisiaj miał być ciąg dalszy tego, co zostało nazwane ,,Misją Zagadek".
- Tylko, czy damy radę?- zwierzyłem się bratu z wątpliwości.
- Mmm… - mruknął przez sen, niby to w odpowiedzi, co mnie niezmiernie zdziwiło, bo spać o tej porze? Właściwie to do tej chwili nawet nie sprawdziłem która jest godzina. Okazało się, że była 6.30 rano w sobotę! Nic, więc dziwnego, że mój brat był jeszcze w świecie snu.
Ja jednak rozbudziłem się już na dobre, bo jak tu niby można spać, gdy tyle myśli błąkało się po mojej głowie? Lecz jednak sen nie został stłumiony przez nie. Śniło mi się bowiem, że jestem gdzieś na lodowisku i biorę udział w łyżwiarstwie figurowym. To jednak nie było najważniejsze, wydawało mi się powiem, że to śliska tafla jest bardzo ważna, a właściwie ważniejsza nawet od mojej jazdy.. Po chwili wszystko się zmieniło i stałem na lodzie utworzonym z wody w naszej fontannie. Kiedy to spostrzegłem niedźwiedź będący w jej centrum ożył, spojrzał na mnie i powiedział, że… No właśnie! Tego, co powiedział, nie pamiętam, wiem jednak, że to właśnie w tym momencie się przebudziłem.
Tan sen, oraz każdy inny sen w pewnej części przepowiada przyszłość. Tylko co mój sen oznacza? Nawet nie próbuję tego zgadywać, bo wyjdzie mi sto jeden tysięcy rozwiązań, przy czym sto tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć możliwości będzie fałszywych, wolę więc nie szukać tej jednej ,,jedynej". ,,-Ale właściwie dziesięć tysięcy z tej całej ilości może się zgadzać w co najmniej jednym fakcie, który w moim śnie wystąpił dwukrotnie: lód-myślałem." Tylko co on może oznaczać? Zbyt wiele jak na mój rozum.
- Jak ja bym chciał rozwiązać tą zagadkę!- wyraziłem na głos swoje życzenie.
- To niemożliwe - stwierdził z powagą Marek.-Otóż z pełnym przekonaniem stwierdzam, że twój iloraz inteligencji nie przekracza średniej wiedzy pawiana, a co za tym idzie: jesteś za głupi!- udawał mądrego. Lecz ja za treść jego wypowiedz nie mogłem się gniewać, ale za to mogłem się śmiać i tę właśnie opcje wykorzystałem, gdyż przypomniałem sobie, co na lekcji matematyki mówiła nauczycielka. Otóż zezłoszczona na Marka za jego wygłupy przy tablicy, którymi klasa reagowała tabunami śmiechu, nie raz stwierdzała, że ja, młodszy jego brat, (o dwie godziny)jestem co najmniej dwanaście razy od niego mądrzejszy, a skoro mam inteligencję pawiana, to on jaką? Chyba pierwotniaka!!!
Gdy wewnątrz wyłem ze śmiechu, starałem się nie okazywać tego na zewnątrz i rozpocząłem rozmowę z bratem:
- Powiedz mi jak to możliwe, że przed siódmą rano łaskaw jesteś mnie raczyć swoją przebudzoną osobą?- naśmiewałem się z niego, ale tak jak on mnie, tak ja jego nie doprowadziłem do głębokiej irytacji, a wręcz Marek śmiał się ze mnie, ale tak bardzo go coś śmieszyło, że doszedł do czwartej fazy swojego śmiechu (pierwsza faza-zrozumienie kawału, lub czyjejś gafy; druga-lekki śmiech; trzecia faza- dość głośny śmiech; czwarta-tarzanie się ze śmiechu po podłodze; piąta i ostatnia-budzenie rodziców przez swój ryk i krzyk). Do piątej fazy nie doszło co mnie niezmiernie zdziwiło, bo zachowywał się naprawdę głośno. Wątpliwości moje rozwiał dopiero Marek, który, gdy w miarę się opanował wskazał palcem na zegarek uświadamiając mnie, że jest już 8.20.
Co ciekawe moje rozmyślanie o głupim jakimś śnie trwało prawie dwie godziny! Gdzie jest Guiness, bo chcę zapisać się do jego księgi.
- Dobra koniec z tym - raczej nie do mnie, a do siebie skierował ten rozkaz mój brat "Fajnie, więc zostało udowodnione, że mój brat jest chory na umyśle!" - ucieszyłem się w myśli. - "Ale właściwie to trzeba być tolerancyjnym dla upośledzonych" - zbeształem się w myślach, przypominając sobie wczorajszą godzinę wychowawczą, na której mieliśmy pogadankę o upośledzonych zarówno fizycznie jak i psychicznie. Oczywiście wiem, że to straszne, tym bardziej, że do naszej klasy chodzi, a właściwie jeździ na wózku inwalidzkim Patryk i jest moim przyjacielem, ale myśl, że mój brat (możliwe, że już niedługo) będzie zamknięty w domu bez klamek, choć nie powinna , to jednak cieszyła mnie. No, ale dość tych głupstw.
- Słuchaj, nie wiem jak ty, ale ja w planie dzisiejszego dnia mam dwie możliwości:
a) Sami próbujemy rozwiązać zagadkę wbrew tego co powiedzieliśmy Bartkowi, lub
b)Idziemy do Bartka próbujemy rozwiązać zagadkę wspólnie - zaproponował Marek, gdy już na dobre się uspokoił.
- Pozwól, że dopowiem końcówkę podpunktu a) Sami próbujemy rozwiązać zagadkę wbrew temu co mówiliśmy, a on i tak się nas przyczepi, obojętnie którą odpowiedź wybierzemy, ponieważ jego rodzice wyjeżdżają na urodziny do przyjaciół, czy coś takiego, a my mamy się Bartkiem zaopiekować. A biorąc to wszystko pod uwagę osobiście wolę się obejść honorowo, i byśmy od razu poszli do tego diabła wcielonego- skończyłem swój wywód wciągając ze świstem powietrze w spragnione tego płuca.
- Niech będzie-krótki, ale treściwym tekstem zgodził się ze mną kandydat na króla wariatów.
Po chwili byliśmy już ubrani i przygotowani do posiłku. Rodziców nie zdziwiło to, że tak późno przychodzimy na śniadanie, zrozumieli widocznie również to, że nie kłócę się z moim bratem, ale kiedy na taty pytanie ,,-Czy po drodze do pracy mam was podwieźć do kolegów?" odpowiedzieliśmy, że wolimy iść do Bartka, nie wytrzymali. Tata z zaskoczenia obrócił łyżkę z nabraną owsianką nie do ust, ale na czystą białą koszule. Mama zaś nalewając sobie kawę do filiżanki rozlała ten gorący, ciemny płyn. Zaś my, bojąc się dalszych wypadków pobiegliśmy do Wojtcików, by spotkać się z Bartkiem. Oczywiście w sprawie ,,Misji Zagadek".
Bartek nie był zaskoczony, co niezmiernie nas zdziwiło. Zachowywał się tak, jakbyśmy do niego lgnęli od zarania dziejów, albo chociaż, od momentu, gdy skończył pięć lat.
Wspólne rozwiązywanie jednak nie przyniosło, większego efektu i wciąż krążyły po mózgu te cztery wersy tekstu:
"Odjemna to niedużo, odjemnik to już dużo i co się równa?
Ciu-ciu babka, szukanego, lecz bardziej to drugie
Odetnij od mnogiej trochę, a to ci wszystko powie,
Bo na to jedynie spoglądać możesz, nie pić i nie myć, bo to się zgadza"
- To jest bezsensu i w ogóle nie trzyma się kupy- stwierdził rozpaczliwie Bartek.- Zdania Wprawdzie trochę tam mogą uchodzić za jedną masę, ale wydają się tak zrobione przez przypadek, bo każde zdanie jest już bardziej sensowne osobno niż razem.
- Każde ,,linijka" , ponieważ tu jest tylko jedno zdanie zakończone pytajnikiem, a później nie ma żadnej kropki, wykrzyknika, czy też znowu pytajnika- raczej z przyzwyczajenie go poprawiłem, ponieważ ciągle jeszcze rozmyślałem o jego jakże sensownym twierdzeniu. Po prostu byłem pełen podziwu dla tego cztery lata młodszego ode mnie chłopca.
- Zaraz, a może naprawdę tu chodzi o osobne linijki i każde zdanie, czy raczej każdy wers jest osobną zagadką, a w każdej z nich ma wyjść po jednym wyrazie, które później trzeba połączyć w zdanie i wyjdzie rozwiązanie!- podchwycił mowę Bartka Marek.
- A w takim razie co jest rozwiązaniem?- zakrzyknąłem radośnie łapiąc kartkę w dłoń, mając nadzieję, że to ich zmotywuje.- To jest…Śliskie?!- po krótkiej przerwie bardziej oznajmiłem
niż zapytałem.
- Zapomniałeś, że to jest popisane świecą?- przypomniał Marek, ale to było głupie, gdyż znałem kontr wypowiedź i od razu przypomniałem sobie sen. Sen nad którym rozmyślałem prawie dwie godziny teraz zrozumiałem w kila sekund. Rzeczywiście chodziło w nim o coś śliskiego, ale tym czymś nie był lód… A świeca, dokładniej pismo nią napisane. Pismo ważne, bo go jeszcze nie zauważyliśmy. Przedtem myślałem, że się mylę, ale teraz nie zwlekałem, ani chwili i bez słowa, korzystając z tego, że jesteśmy w pokoju Bartka zerwałem się z krzesła i ruszyłem do jego biurka po ołówek. Po prostu czułem, jak mój brat i sąsiad wlepiają we mnie zaskoczony i pełen nadziei wzrok; być może zastanawiał się w tym momencie Marek, czy ja przypadkiem nie jestem kosmitą, ale ja wiedziałem, że w gruncie rzeczy, nawet jak tak myśli to na pewno czuje i wie, że ja coś odkryłem. Coś ważnego, ale pewnie nie domyślił się wtedy, że to będzie takie proste.
Już po chwili skończyłem zamalowywanie drugiej strony kartki i z triumfem kroczyłem ku chłopakom. Tak, to na pewno ich zdziwi. Na pewno…
c.d.n.
|