|
Jak to się zaczęło...
Choć pomysł wyjazdu na semestr za granice pojawiał się, znikał i wracał już od dość dawna, to mogę powiedzieć, że tak naprawdę cała historia z Finlandią zaczęła się około pół roku temu. Na wydziale odbyło zebranie osób zainteresowanych programem Socrates/Erasmus. Po jakimś czasie dowiedziałam się, że zostałam zakwalifikowana na wyjazd (chętnych osób było więcej, niż miejsc). Nagle zostałam zasypana informacjami, co i gdzie powinnam załatwić, gdzie pójść, jakie podania napisać i gdzie je złożyć, co zrobić. Wydawało się to nie do przebrnięcia, jednak powoli, punkt po punkcie, w przerwie pomiędzy egzaminami i kolokwiami, odhaczałam kolejne pozycje na liście spraw niezbędnych do wyjazdu. Pierwotny plan był taki, że miałam się znaleźć w Tampere pod koniec sierpnia. Jednak w samym środku lata okazało się, że zwolniło się dla mnie miejsce na intensywnym letnim kursie języka fińskiego. Wszystko stanęło na głowie. Byłam zupełnie nieprzygotowana na taką ewentualność - miały to być spokojne, leniwe wakacje, spędzone w domu i w górach ze znajomymi. Ale przecież taka okazja zdarza się raz w życiu. Zrobiłam wszystko, by zdążyć na czas i już pierwszego sierpnia siedziałam w samolocie Warszawa - Helsinki i zmierzałam ku nieznanemu.
Pół roku później...
Pierwsze wrażenie, jakie odniosłam tuż po wylądowaniu na lotnisku w Helsinkach - zupełnie pusto, jakby wszyscy ludzie nagle gdzieś zniknęli. Finlandia jest większa od Polski, ale mieszka tu niewiele ponad 5 milionów ludzi. Można do tego się szybko przyzwyczaić, a puste drogi są wręcz zaletą.
Finowie uprawiają dużo sportów, bardzo popularny jest tu chód nordycki - wygląda to, jakby ćwiczący przygotowywali się do sezonu narciarskiego. Ponadto częstym środkiem transportu jest rower, można nim dotrzeć praktycznie wszędzie. Pojazdy te stoją zaparkowane w ogromnej ilości przed budynkiem uniwersytetu, przed sklepami przy głównej ulicy, a nawet pod pubami.
W Finlandii można porozumieć się po angielsku praktycznie w każdym miejscu i każdej sytuacji. Finowie twierdzą wprawdzie "I speak english very little", ale wystarczy dać im szansę, by usłyszeć nienaganną, płynną angielszczyznę. Prawdą jest, że są małomówni, rzadko zdarza im się inicjować rozmowę. Wyjątkiem jest piątkowy wieczór, ogólniej mówiąc, weekend, kiedy wręcz obowiązkiem każdego Fina jest udać się do miasta i korzystać z uciech nocnego życia. Jednak nawet pod wpływem alkoholu, Fin nie przestaje być uprzejmy! Staje się natomiast bardzo towarzyski i "słaba" znajomość języka angielskiego nie jest już przeszkodą w nawiązywaniu kontaktów z innymi ludźmi.
To, co urzekło mnie, to wszechobecny spokój. Do wielu spraw, które w Polsce byłyby dużym problemem, tu podchodzi się z dystansem. Nie ma miejsca na zdenerwowanie, atmosfera jest o wiele bardziej przyjazna.
Z położenia geograficznego Finlandii wynika bardzo wiele faktów, które mają wpływ na codzienne życie. Jestem w tej chwili około 900 kilometrów na północ od Torunia. Najprostszy, narzucający się natychmiast wniosek jest taki, że musi być tu chłodniej. I tak właśnie jest. Gdy temperatura wzrasta powyżej 25 stopni Celsjusza, znaczy że to gorący dzień. Jednak już pod koniec sierpnia w słoneczne, bezchmurne popołudnie było raczej przyjemnie i orzeźwiająco, niż upalnie (słowo upał chyba nie ma racji bytu w fińskim słowniku!). Teraz, w ostatnim tygodniu września, jest dość chłodno. Od jakiegoś czasu trwa już jesień. Tampere otoczone jest lasami (jak z resztą większość fińskich miejscowości), miasto jest pełne drzew, które teraz nabrały pięknych kolorów. Oznaką końca lata jest też coraz krótszy dzień. Na początku sierpnia jasno było nawet o jedenastej wieczorem, a teraz słońce zachodzi około 19:30. Ogromny wpływ na pogodę ma też bliskość morza oraz niezliczona ilość jezior. Na jednego Fina przypada podobno 65 metrów linii brzegowej (morza lub jeziora)! Klimat jest więc dość łagodny, różnice temperatur w ciągu doby nie są tak znaczne.
Erasmus Intesive Language Course, czyli lato na północy...
Przez pierwsze trzy tygodnie sierpnia uczyłam się wraz z nowymi znajomymi z całej Europy przez kilka godzin dziennie języka fińskiego. Oprócz tego mieliśmy też wykłady przybliżające nam ten, jak nam wszystkim się zdawało, egzotyczny kraj. Popołudniami organizowano wyjścia do kina, do teatru, zwiedzanie miasta i inne zajęcia. Warto tu wspomnieć o "sauna-party" - typowo fińskim "wynalazku" - spotkaniu, którego głównym, lecz nie jedynym punktem jest (nieobowiązkowa) wizyta w saunie. Sauna jest czymś, bez czego Finlandia nie byłaby Finlandią. Mieści w praktycznie każdym budynku - w domkach obowiązkowo, ale też w blokach czy akademikach! Finowie chodzą do sauny całymi rodzinami, dorośli mogą spokojnie porozmawiać lub mieć czas tylko dla siebie, a dzieci też się nie nudzą. Bardzo relaksujące i odprężające - gorąco polecam! Wracając do kursu fińskiego - były to niesamowite dni, w pięknym miejscu, spędzone z fantastycznymi ludźmi, z których każdy miał coś ciekawego do powiedzenia. Właściwie prawie cały czas przebywaliśmy razem, było więc wiele okazji do rozmów i wymiany poglądów. Popołudniami chodziliśmy nad jezioro, do sauny lub po prostu przygotowywaliśmy jedzenie w kuchni albo uczyliśmy się razem fińskich słówek.
Tampereen Yliopisto, czyli Uniwersytet w Tampere...
Po zakończeniu kursu miałam kilka dni przerwy, zanim zaczął się na uczelni tydzień orientacyjny dla studentów zagranicznych. Mijał już prawie miesiąc od mojego przyjazdu, wszystkie formalności były już załatwione, więc nie czułam się zagubiona. Parę dni później, piątego września, rozpoczął się rok akademicki. Choć już w Polsce miałam wybrane wykłady i ćwiczenia, na które chciałam uczęszczać, jednak okazało się, że muszę ten plan dość mocno zmienić, m.in. ze względu na pokrywające się godziny zajęć. Ostatecznie wybrałam tylko jeden przedmiot matematyczny. Oprócz tego mam dwa kursy na wydziale informatyki i dalej zgłębiam tajniki fińskiej mowy. Zdecydowałam się też na podstawowy kurs rosyjskiego, gdyż dużo literatury matematycznej jest właśnie w tym języku. Trudno więc powiedzieć, co tak naprawdę tu studiuję.
W Finlandii nauka na uczelni wyższej wygląda nieco inaczej, niż w Polsce. Choć większość z tych różnic mnie nie dotyczy, to warto o nich tu wspomnieć. Po pierwsze, program studiów jest tu o wiele bardziej elastyczny, studenci mają większy wpływ na to, jakie przedmioty wybiorą. Pozwala to na zdobycie szerszej wiedzy o świecie. Finowie często studiują dużo dłużej, zdarza się - wcale nie tak rzadko - że trwa to aż 8 lat! Popularne są wyjazdy zagraniczne na pewną część studiów. Działa to i w drugą stronę - jest tu dużo studentów międzynarodowych - angielski słyszy się na korytarzach uczelni bardzo często. Uniwersytet zaś ma do zaoferowania sporo wykładów w tym języku, niektóre z przedmiotów są w dwóch wersjach językowych do wyboru. Nawet menu w stołówce jest po fińsku i po angielsku. Bardzo podoba mi się też nowowprowadzony system podziału roku akademickiego na dwa semestry, z których każdy dzieli się na dwa okresy. Podczas każdego semestru są dwie sesje egzaminacyjne, co sprawia, że trzeba pracować bardziej systematycznie. Oczywiście ma to swoje dobre i złe strony. Również sposób prowadzenia ćwiczeń wymusza ciągłe poświęcenie choć odrobiny czasu na dany przedmiot. Zwykle działa to w ten sposób, że na początku każdych zajęć należy zaznaczyć przy swoim nazwisku, które zadania domowe się odrobiło. Prowadzący ćwiczenia może wtedy poprosić o przedstawienie rozwiązań, wypowiedzenie się na dany temat. A w razie ewentualnej nieobecności odpowiedzi można złożyć na piśmie przed zajęciami. Stosunki student - wykładowca są inne niż w Polsce. Wszyscy zwracają się do siebie po imieniu, co nie świadczy wcale o braku szacunku.
Dawno, dawno temu...
Czasy szkoły średniej kojarzą mi się bardzo pozytywnie. Miało wtedy miejsce wiele dobrych zdarzeń, był to dla mnie bardzo ważny czas. Nie chcę tu pisać o tym , co źle wspominam - nie jest możliwe, by było idealnie, nawet, gdy wszyscy bardzo się starają. Miały miejsce różne wpadki, mniejsze i większe, niektóre z nich pewnie wszyscy jeszcze długo będą pamiętać... Do dobrych wspomnień na pewno zaliczam wspaniałą bibliotekę i kącik z kanapą i kartonami wypchanymi starymi gazetami, międzynarodowe obozy pod hasłem "Młodzież dla pokoju" w Niemczech i w Wielkiej Brytanii oraz obóz PO. Nie będę w tym miejscu pisać o ludziach, bo w takich sytuacjach nigdy nie wiadomo kogo jeszcze uwzględnić, a kogo pominąć. Jedno jest pewne - gdy są tacy, którym zależy, można stworzyć coś wartościowego.
|