KRONIKA PRZYGÓD
MISJA ZAGADEK
Jerzy Jankowski, klasa I
opieka dydaktyczna dr Joanna Jagodzińska


-Co? MACHANÓW? Tylko tyle tam jest napisane? Ku mojemu założeniu zaskoczyło ta Bartka, ale nie spodziewałem się, że Marek powie to, co powiedział:
-Słuchajcie może to naprawdę jest ważne. Bo może w zagadce jest opisane miejsce jakich wiele, ale w Machanowie jest tylko jedno, np.: ten wielki głaz przy jeziorze Starym. To zapewne bardzo ważna informacja- szkoda jednak, że to, co powiedział w tym momencie Marek, było ostatnią mądrą rzeczą jaką ktokolwiek z nas wymyślił tego dnia. No, właściwie mądrym taż było to co wymówił Bartek:
-Idźcie, bo spóźnicie się na obiad- no i się spóźniliśmy .

ROZDZIAŁ IV: Kocham szkołę

          Ach no i znowu poniedziałek. Nie dziwię się teraz, że ktoś kiedyś wymyślił film pt.: "Nie lubię poniedziałków". Dziwne jest jednak to, że ten film wcale nie zdobył wielkiej sławy, a przecież tytuł jest chwytliwy i jakże prawdziwy. Nawet dla mnie, chociaż jak już wcześniej pisałem, lubię szkołę, a powodem dla którego nie lubię poniedziałków jest oczywiście ona, a przynajmniej w ten poniedziałek tak jest, ponieważ mimo, że w niedzielę nie posunęliśmy się nawet o krok dalej w rozwiązywaniu zagadek, to czułem po prostu, że dzisiaj, właśnie dzisiaj coś wymyślimy, no ale widocznie się wielce pomyliłem, gdyż jak tu myśleć o zagadce? No, więc jak się później okazało całkowicie zapomniałem zarówno o szkole jak i o tak dobrze znanych przeze mnie łamigłówkach. Szkoda tylko, że miało to miejsce wyłącznie w czasie śniadania, ale i to lepsze niż nic. Otóż zaprzątnęła mi głowę pewna sprawa o której dowiedziałem się od taty. Ojciec natomiast usłyszał to przez telefon dziś rano. Podobno, jak oznajmiła nam matka, było to jeszcze przed piątą. -Wyobraźcie sobie, że dzisiaj w nocy, a mówię dzisiaj, bo było to około pierwszej godziny ktoś włamał się do naszego małego Radia, ogłuszył strażnika i uciekł. Najpierw jak to usłyszałem to myślałem, że złodziej ukradł nie tak tani sprzęt, ale nic bardziej mylnego. Otóż nic nie ubyło, czyli nic nie skradziono z Radia. Policja zaś przyjechała o wpół do trzeciej, czyli zaraz po tym jak odzyskał przytomność strażnik. Ale nie znaleziono żadnych śladów poza wyłamanym zamkiem i kartką leżącą na podłodze. Napis na kartce był całkowicie bez sensu. A było tam napisane coś, że "Wszyscy Antkowie się idą apteki", czy "Każdy Antek się idzie apteki" nie pamiętam dokładnie. Fakt, że ktoś narobił sobie tyle trudu, żeby się tam dostać i nie narobić śladów, i nic nie zabrał, a jedynie zostawił tę kartkę z głupią treścią- opowiedział nam tata. Z początku mnie wcale nie zdziwiło to, że ktoś zorganizował napad, ponieważ coś takiego wydarzyło się już rok temu i trzy lata temu, ale wtedy coś zabrano, a teraz… Rzeczywiście to głupie. To słowo jednak nie powinno być przeze mnie nawet pomyślane, gdyż od razu niczym bumerang wróciło wspomnienie o jakże głupich zagadkach. Niestety to się okazało moim przekleństwem. Niestety nie przekleństwem jako brzydkim słowem, a jako coś co trwa długo, albo i nawet zawsze, a jest nie lubiane. Wyjątkowo jak na siebie w szkole nie uważałem, na szczęście to się nie odbiło na żadnych ocenach, a właściwie to była obecnie najlepsza pora na tak zwane "olewanie", gdyż na polskim i matmie mieliśmy jakieś powtórki o zaimkach, dzieleniu, przyimkach, odejmowaniu, dodawaniu, czasownikach i mnożeniu. Naprawdę bardzo nudny materiał, a poza tym co to jest?


Ciu-ciu babka szukanego, lecz bardziej to drugie

No normalnie nie mam zielonego, bladego, ani nawet fioletowego pojęcia. Szczęście moje jedyne, że potrafię zachować kamienną twarz i chociaż udawać, że koncentruję się na lekcji, a trzeba powiedzieć (a raczej napisać), że przy "myśliwej" (tak nazywamy matematyczkę, ponieważ opanowała sztukę polowania na niezorientowanych w lekcji do perfekcji) bardzo trudno myśleć o niebieskich migdałach, co w moim przypadku jest to oczywistą przenośnią, gdyż nienawidzę migdałów i dostaję po nich wymiotów. Mój brat jak się później okazało nie obchodził się z takim lekceważeniem do powtórek, gdyż już na przerwie dygocąc z emocji podszedł do mnie i oznajmił przepełnionym radością głosem:
-Słuchaj, mam rozwiązanie. Bartek się zgadza. My spotkamy się po obiedzie, bo mam rozwiązanie. Bazę spotkań robimy u nas. Mam choć częściowe, ale mam!- mówił nieskładnie, ale wtedy wcale nie zważałem na to, ponieważ zrozumiałem wystarczająco dużo, by wiedzieć, że rozwiązał moje przekleństwo i oznajmi nam to po obiedzie u nas w mieszkaniu.
Jak Marek mówił tak też zrobił, a zaledwie Bartek przyszedł na naradę Marek wybuchnął, a jak zaczął to już wiedzieliśmy, że nie da nam, zabrać głosu, no chyba, że dopiero jak skończy. -Ludzie jak ja kocham szkołę!!!- brzmiały jego pierwsze słowa.

ROZDZIAŁ V: Napad

-Więc w szkole ciągle nie mogłem zapomnieć o misji, ale, że nie jestem żadnym kujonem, tylko Mateusz znów nie zaczynaj! No, więc postanowiłem słuchać lekcji, bo jak wiadomo mieliśmy powtórkę z matematyki i tam było coś o dzieleniu, a jak wiadomo: dzielna - dzielnik = różnica Wtedy właśnie przypomniałem sobie zagadkę, że to niby:

"Odjemna to niedużo, odjemnik to już dużo i co się równa?"
I już po pierwszej lekcji wiedziałem, że to trzeba zrobić takie równanie:
Odjemna - odjemnik = różnica, a odjemna to "niedużo", a odjemnik to "dużo", a więc: "Niedużo" - "dużo" = różnica
Z początku myślałem, że to chodzi o ilości, wiecie. Niedużo to mało, a dużo to wiele, lecz nijak nie mogłem wymyślić czegokolwiek co zawierałoby w sobie sens.
           Myślałem, że rozwiązaniem może być część, lub ilość, ale dopiero później zwróciłem uwagę na podkreślenia tych słów i właśnie wtedy zrozumiałem, że to nie chodzi oto co znaczą te wyrazy, ale o ich brzmienie. No, więc od "niedużo" zabrałem "dużo" i zostało mi "nie", a to miałoby jakiś tam ukryty sens, a nad nim właśnie zastanawiałem się do następnej lekcji, a co wtedy mieliśmy Mateusz?
-Język polski?
-Dokładnie!- Marek, aż kipiał z przejęcia, a mówił tak szybko, że niektóre jego słowa były dla mnie niezrozumiałe. -Na polskim również mieliśmy powtórkę, a mi cały czas krążyło po głowie to tajemnicze słowo "nie". Tak właśnie minęła mi większość lekcji.
-Ale co to ma do rzeczy?- przerwał mu zniecierpliwiony Bartek.
-Nie przerywaj mi zaraz dojdę do konkretów- kontynuował mój brat.- Na lekcję zwróciłem dopiero uwag pod koniec jej trwania, gdy nauczycielka parę razy użyła partykuły "nie" no i wtedy usłyszałem formułkę: "Nie z czasownikami pisze się osobno", a jak myślicie co my teraz robimy i co będzie jak rozwiążemy zagadkę?
-No przyjęliśmy, że zagadka nas do czegoś doprowadzi, czyli czegoś szukamy- odpowiedziałem trochę niepewnie.
-Racja!- przytaknął Marek.- A "szukać" to jaka część mowy? Czyżby czasownik? Jeżeli to "nie" z zagadki było połączone z rzeczownikiem, czy też z inną częścią mowy różną od czasownika to z pierwszego wersu wynikałoby może: "niedrzewo", "niewidomy", czy coś w tym stylu, ale jeżeli tam rzeczywiście ma być tylko i wyłącznie "nie" to w następnym wersie musi być czasownik, a ja przyjąłem, że to będzie "szukaj"!- zakończył głośno wciągając powietrze, gdyż zapewne go to tak bardzo emocjonowało, że od pewnego czasu mówił na jednym wdechu. -Chwileczkę, ale w takim stanie rzeczy nie ma żadnych podstaw, że ty masz rację skoro zarówno "nie" jak i "szukaj" są przyjęte spośród wielu możliwości!- wątpiłem.
-No niby tak, ale przeczytaj drugą linijkę tekstu zagadki!- poprosił nie tracąc pewności siebie Marek.
-"Ciu-ciu babka, szukanego, lecz bardziej to drugi"- wykonałem polecenie i od razu zrozumiałem, dlaczego jest taki pewny siebie.- Aha teraz już wiem. No bo zarówno w ciu-ciu babce jak i w tzw. Zabawie "szukanym chodzi o szukanie, tyle że bardziej w szukanym choćby dlatego, że wynika to już z nazwy.
-Dokładnie- skwitował wielki detektyw-mój brat.
-Słuchajcie, skoro tak dobrze nam idzie, to proponuję rozwiązywać dale- zaproponował Bartek, choć niepotrzebnie, ponieważ i tak mieliśmy to w planach. No, więc rozwiązywaliśmy dalej, z czym były niemałe kłopoty, gdyż było nas trzech, a kartka tylko jedna, więc ja postanowiłem to naprawić i czym prędzej przepisałem wszystkie cztery wersy najdokładniej jak umiałem i teraz mogłem już ze spokojem, bo bez zbytniego tłoku przy kartce samotnie rozwiązywać. Chociaż to samotnie nie było tak dobrym określeniem, gdyż co chwilę wymienialiśmy uwagi dotyczące rozwiązań, ale jednak wszystko na nic, ciągle pozostawał napis: "Nie szukaj". Może i zawiera więcej informacji niż myśleliśmy, bo może naprawdę powinniśmy zaprzestać szukania rozwiązania? W końcu kto wie co będzie dalej.
-Uaa! Tak prawdę mówiąc mam dosyć- wyraziłem zmęczonym głosem.- Mój mózg już dawno uciął sobie drzemkę, ale ja nie zamierzam, więc może pójdziemy się dotlenić?
-Racja! O ile można odnaleźć trochę tlenu wśród tych wszystkich spalin!- odpowiedział dwuznacznie mój brat.
-Nie przesadzaj to co, że od czterech lat nie mieszkamy na peryferiach, czy jak wolisz: na wybudowaniu Machanowa tylko w centrum. Co prawda w starym miejscu naszego zamieszkania było czystsze powietrze, ale tu między blokami nie ma na co narzekać- wytłumaczyłem bratu.
-Dziadek miał na co narzekać- odpowiedział mi choć ja nie pytałem, a oznajmiłem.
-Mieliśmy o tym nie rozmawiać!- oburzyłem się.
-O czym?- dociekał Bartek, ale jego pytanie pozostało w przestrzeni między nami, gdyż, ani ja, ani mój brat nie raczyliśmy mu odpowiedzieć, by po chwili bez słowa wyjść na dwór.
Potem usiedliśmy na ławce obok fontanny i dalej główkowaliśmy nad zagadką

"Odetnij od mnogiej trochę, a to ci wszystko powie, Bo na to jedynie spoglądać możesz, nie pić i nie myć, bo to się zgadza"

-Hmm…Chwila moment wydaje mi się…Ale nie- budził nadzieję Marek.
-O co chodziło?- pytał Bartek, a właściwie to ja też chciałem o to samo zapytać tylko ten dziewięciolatek mnie ubiegł.
-Chodzi mi oto, że to jest całkiem rąbnięte, a nawet bardziej od poprzedniej połowy- wyjaśnił, chociaż to oczywiście jeszcze bardziej zagłębiło nas w smutku i rozpaczy.
-Wiecie co? Odkąd odkryliśmy ten dziwny napis na kartce, który się okazał zagadką ilekroć wychodzimy na wolne powietrze, czyli, albo do szkoły, albo tak sobie, mam ciągłe wrażenie, że ktoś nas śledzi…-wyraziłem swoje odczucia.
-Akurat! A niby po co?- gdy tylko skończył pytanie Bartek zza dębu wyszedł mężczyzna w czerwonych trampkach, beżowym prochowcu, filcowym kapeluszu i tajemniczymi czarnymi okularami przeciwsłonecznymi. Ku naszemu przerażeniu te trzy ostatnie aspekty ubrania połączone razem w wielkim stopniu uniemożliwiały późniejszego rozpoznania danej osoby.
-On ma rację- orzekł owy wysoki człowiek o pulchnej sylwetce, a jego niski chrapowaty głos zdradzał go, że jest z całą pewnością mężczyzną,- To prawda, że was, hmm… Powiedzmy kontrolowałem i pilnowałem.- Ha! Więc ten facet kimkolwiek jest tak nazywa śledzenie! Ciekawe jak nazwie to, że nas okradnie no, bo ani przywłaszczeniem mienia, ani kradzieżą tego nie nazwie, bo skoro jest takim intelektualistą, pewnie nazwie to konfiskatą Bożych rzeczy przez Niego Samego stworzonych. Jejku! Jaki ja mam bogaty język.
-Wiem, że macie coś co należy do mnie, a raczej powinno.- "Fajnie, więc powinny to być jego pieniądze, a jak nie , to nas zabije?- pomyślałem. "Choć to co miało mnie pocieszyć zapewniło jedynie strach.
-Nie mamy forsy- stwierdził ze spokojem Marek.
-Dobrze wiecie, że nie wasze pieniądze mnie interesują, a teraz jak dobre szczeniaki oddajcie mi to, co leżało pod kamieniem w lesie- wyjaśnił tajemniczy nieznajomy.
-W lesie? Pod kamieniem?- ze zdenerwowania zapomniałem o tym co odkryliśmy z bratem w ubiegłą sobotę.
-Nie udawaj głupiego!- oburzył się facet i wtedy spojrzałem na jego twarz, która była częściowo zasłonięta kapeluszem, okularami i kołnierzem prochowca. Dokładniej to spojrzałem na brwi… siwe brwi, a więc mężczyzna miał co najmniej czterdzieści lat. Przez chwilę zawiał wiatr i wtedy postawiony na sztorc kołnierz prochowca odsłonił obrzydliwą szramę wiodącą przez środek lewego policzka. Potem facet już mówił:
-Wy dobrze wiecie, że chodzi mi o kartkę, którą tam znaleźliście, tyle, że nie wiem co tam było napisane, bo wy mnie uprzedziliście mnie o jakieś półtorej minuty.
-Po co panu jakaś głupia kartka?- dopytywałem, lecz od razu dostrzegłem spojrzenie jakie ku mnie kierował Marek. Spojrzenie mówiło samo za siebie: "Zamknij się durniu, bo wrobisz nas w kłopoty", ale mężczyzna już odpowiadał:
-Jak już pewnie wiecie na kartce jest pewna informacja.
-Dokąd ona prowadzi?- pytałem dalej.
-Nie muszę udzielać ci odpowiedzi na to pytanie- kiedy to wypowiedział zawiał wiatr zza naszych pleców i jego prochowiec porwał do tyłu przyciskając do tułowia przód tego płaszcza i idealnie rysując coś prostokątnego na klatce piersiowej, Pewnie był to portfel i coś podobnego kształtu niżej, na wysokości pasa i pewnie to była klamra paska. Wtedy właśnie wpadłem na pomysł. Porwałem z wyciągniętej ręki Marka kartkę z zagadkami i podbiegłem do fontanny. Wyciągnąłem rękę z kartką nad wodę i powtórzyłem pytanie.
-Dokąd prowadzi ta informacja?
-Nie możesz tego zrobić!- zakrzyknął rozpaczliwie.
-Owszem, mogę, jeśli postąpisz choć krok w którąkolwiek stronę, lub jeśli odmówisz mi udzielenia odpowiedzi - wymówiłem to wolno, pewnie i bez zająknięcia chociaż tak naprawdę ta sytuacja mnie przerastała.
-Nie! Nie mogę tego ci powiedzieć! Jestem wynajętym detektywem i nie mogę zdradzić, ani mojego celu, ani klienta-odparł.
-Jakoś nie widziałem odznaki- mówiłem przekonany, że kłamie.
-Bo nie jestem z policji, a w ogóle to oddaj mi to, albo cię zastrzelę- mówiąc to włożył rękę pod pazuchę i wycelował we mnie coś o kształcie lufy pistoletu.
-Jeśli mnie zabijesz, to na sto procent kartka wpadnie do wody, a na swoim koncie będziesz miał morderstwo- wyjaśniłem na co on zareagował niemalże natychmiastowo. Mianowicie skoczył w bok chcąc złapać mojego brata, lub Bartka. Ten drugi jednak był bardziej zwinny, gdyż nieznajomy złapał Marka i trzymając go mocno przysunął do niego coś, co chował pod prochowcem.
-No to się zmieniła sytuacja- orzekł spokojnie.- A teraz oddaj mi kartkę!- oświadczył władczym tonem.
-Po co? Jeśli jesteś profesjonalistą, to powinieneś wiedzieć, że twój zakładnik jest moim bratem, a jeżeli jesteś dobrym obserwatorem, to chyba spostrzegłeś jak ja go nienawidzę. Zabijając go oddałbyś mi tylko przysługę, bo zrobiłbyś to coś, na co ja nigdy nie miałem, ani odwagi, ani sposobności.
-Proszę! Błagam cię!! Oddaj mu te głupie zagadki- błagał przez łzy Marek, aż mi się żal go zrobiło, ale w końcu ten człowiek kimkolwiek jest nie zabije mojego brata. Nie może…
-No i co! Chcesz mieć na sumieniu brata? Co? Teraz możesz go uratować, a jeśli tego nie zrobisz będę musiał go zabić- mężczyzna starał się mówić pewnie, ale głos mu się łamał co tylko utwierdzało mnie w moim własnym przekonaniu.
-Sumienie? Co to jest! Ja wolę mieć informacje- mówiłem nonszalancko.- No, więc po co ci ta kartka? Wystarczy jedno zdanie, a nie będziesz musiał nikogo zabijać, by pozyskać to co chcesz- i w tym momencie Matka Natura mnie polubiła, a może to tylko szczęście? W każdym bądź razie zaczęło kropić, a nieznajomy w prochowcu został zmuszony do rychłej decyzji w obawie przed zniszczeniem kartki przystał na moje warunki.
-Dobrze już odpowiadam. Więc na kartce jest zawarta informacja, gdzie jest moje dziecko, to znaczy gdzie jest dziecko mojego klienta, ponieważ je porwali- mężczyzna mówił pośpiesznie do ostatniego słowa pomimo, że po jego zdaniu: "Dobrze już odpowiadam" schowałem powód sporu pod bluzkę. Po chwili podszedłem do niego i jakby nigdy nic oddałem kartkę. Facet od razu uciekł w stronę lasu. A ja podniosłem Marka, który teraz zamiast stać i płakać mógł klęczeć i płakać.
-Wstań mazgaju! W końcu nic się nie stało- uspakajałem go.- już nie musisz udawać!
-Co ty bredzisz! Chciałeś mnie zabić- oskarżył mnie, a ja dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że on naprawdę myśli, że otarł się o śmierć.
-Co… co się stało?- nagle spytał Bartek półprzytomnym głosem.- Pamiętam tylko, że ten bandyta, czy raczej detektyw chciał mnie złapać, a ja mu uskoczyłem. Potem chyba w coś walnąłem, bo w pamięci mam jedną wielką plamę.
-Dobrze, skoro tak, to wracamy do domu, a ty Marek naprawdę się uśmiejesz…

c.d.n.